Ostatnio coraz częściej trafiam na obrazy, które są bardzo zbliżone do tych które, wychodzą spod mojej ręki. I nie ma tu mowy o kopiowaniu ani naśladowaniu. Te prace powstały na długo przed moim urodzeniem. Jest to zadziwiające i fascynujące. To że sto lat temu powstał już obraz, który ja później jeszcze raz namalowałam.
Nie znałam tych artystek ani Hilmy af Klint ani Emmy Kuntz wcześniej, więc ja też nie wzorowałam się na ich pracy. Co jeszcze ciekawsze tworzyły w sposób zbliżony do mojego, intuicyjnie nie koncepcyjnie. Były mistyczkami i uzdrowicielkami.
Na ich prace trafiłam w kwietniu tego roku. Szukam informacji na ich temat, nie jest ich zbyt wiele ponieważ ani jedna ani druga artystka nie należały do głównego nurtu w sztuce.
Myślałam że może to, że o nich nie słyszałam wcześniej wynika z mojego braku wiedzy i tego że moja edukacja odbywała się na Wydziale Architektury Politechniki Warszawskiej a nie na Akademii Sztuk Pięknych. Jednak moi znajomi, którzy otarli się bardziej o historię sztuki też o nich nie słyszeli.
Ciekawe jest to że w tym czasie kiedy je odkryłam obie „miały” wystawy. Prace Emmy Kuntz można było obejrzeć w Serpentine Gallery w Londynie a Hilmy af Klint w Muzeum Guggenheima w Nowym Jorku.
Ta druga okazała się ogromnym sukcesem, odwiedziła ją największa ilość osób w historii tego muzeum. A wystawa miała tytuł „PAINTINGS FOR THE FUTURE”. Artystka uważała, że w czasach kiedy żyła, ludzie nie byli jeszcze gotowi na odbiór jej sztuki i zabroniła publicznego pokazywania jej prac, aż do 20 lat po jej śmierci.
Sukces wystawy w Nowym Jorku, świadczy o tym że coś się zmieniło. Bardzo się z tego powodu cieszę.
Na zdjęciu dwa obrazy – mój w kalendarzu na rok 2019 i Hilmy af Klint w albumie z nowojorskiej wystawy.